sobota, 28 lutego 2015

Moja pielęgnacja cery cz. 3

Dziś zapraszam do lektury posta kończącego serię o mojej pielęgnacji cery. Tym razem chciałabym opowiedzieć o produktach do oczyszczania i regeneracji, z których korzystam średnio raz w tygodniu, aby wyjątkowo dopieścić cerę:) Do mojej standardowej procedury dodaję wówczas dwa dodatkowe kroki: peeling i maseczkę.

Moje produkty do złuszczania naskórka mogę podzielić na dwie grupy w zależności od trudności w stosowaniu:)

Mniej problematyczne są gotowe peelingi, które wystarczy wycisnąć z tubki i wykonać przy ich użyciu masaż twarzy.


1. Peeling morelowy Soraya zaczęłam stosować jako zamiennik dla wycofanego z rynku podobnego produktu z St. Ives. To kosmetyk godny polecenia zwłaszcza tym osobom, które lubią mocne "zdzieraki" z dużymi drobinami. W przypadku cer delikatnych, naczynkowych itp. raczej się nie sprawdzi.

2. Pasta do głebokiego oczyszczania twarzy Liście Manuka Ziaja to wg mnie najlepszy z powyższej trójki produkt. Mimo stosunkowo małych drobinek dobrze oczyszcza twarz, a dodatkowo formuła pasty sprawia, że cera po peelingu nie jest ściągnięta i wysuszona, a wręcz przeciwnie - miękka i nawilżona. Dodatkowo kosmetyk jest przyjemny w stosowaniu - nie spływa z twarzy i nie robi bałaganu w łazience:)

3. Żel oczyszczający włoskiej marki BioNike - to właściwie żel i peeling w jednym. Ma raczej delikatne, małe drobinki i dobrze się sprawdza, kiedy nie mam czasu na długie domowe "spa". Jego minusem jest na pewno słaba dostępność i dosyć wysoka cena.

Kiedy się nie spieszę i mam czas zarówno na długi relaksujący rytuał pielęgnacyjny, jak i sprzątanie łazienki "po", wówczas wybieram jeden z dwóch poniższych produktów.


4. Dark Angels Lush. Wakacyjny nabytek ze sklepu we Florencji:) Jest czarny jak... węgiel, z którego się składa (w sproszkowanej formie), a pielęgnacyjne właściwości zawdzięcza glince marokańskiej i olejkowi z awokado. Ma grudkowatą konsystencję i trzeba go połączyć z odrobiną wody i dopiero wtedy rozprowadzić na skórze. Ma dosyć ostre drobinki i robi straszny bałagan w wannie (czarne kleksy dookoła), ale i tak go uwielbiam. Twarz jest po nim niesamowicie gładka i miękka, a dodatkowo jakby pokryta (ale nie obciążona) cieniutkim pielęgnacyjnym filmem. Mimo wysokiej ceny (ok. 10 euro za 100 g) gorąco go polecam!

5. Trzecia, najbardziej czasochłonna opcja to użycie korundu. To drobniuteńki "piasek" używany standardowo do mikrodermabrazji, jednak w warunkach domowych w połączeniu np. z olejem kokosowym, żelem hialuronowym lub nawet zwykłą oliwą może służyć do złuszczania cery. Jest bardzo wydajny, najlepiej się nim z kimś podzielić, bo trudno go zużyć samemu. Również daje świetny efekt dokładnie oczyszczonej twarzy, ale dosyć trudno go porządnie zmyć - drobinki są tak malutkie, że wciskają się wszędzie (np. do nosa i ust) i niełatwo się ich pozbyć.

Kolejny krok, jaki stosuję w poszerzonej wersji pielęgnacji to nałożenie maseczki. I tu - tak samo jak powyżej - mogę moje ulubione produkty podzielić na łatwiejsze w stosowaniu i te (a raczej ten - bo jest tylko jeden) wymagające więcej zachodu.


6. Maska oczyszczająca z glinką zieloną Ziaja to pierwszy z łatwiejszych w stosowaniu produktów. Mimo swoich oczyszczających właściwości mogę też powiedzieć, że jednocześnie "wycisza" skórę i łagodzi podrażnienia.

7. Maseczka z glinką marokańską Avon (Planet Spa, Turkish Thermal Baths) to kosmetyk raczej nie dla wrażliwców. Po kilku minutach zastyga na twarzy i może powodować uczucie pieczenia i podrażnienia. Sięgam po niego zwłaszcza wtedy, kiedy nie mam czasu na "zabawę" z tradycyjną glinką.

8. Maseczka nawilżająca Avon (Planet Spa, Heavenly Hydration) to produkt o żelowej konsystencji, który miło mnie zaskoczył swoim kojącym i nawilżającym działaniem. Mimo mało "eko" składu całkiem nieźle się spisuje, szczególnie zimą, kiedy łatwo o przesuszenie cery.

W tym miejscu muszę wspomnieć o czwartym elemencie widocznym na zdjęciu czyli o pędzlu. Bardzo długo nie miałam żadnego pędzla do nakładania maseczek i robiłam to zwyczajnie dłońmi, ale odkąd stałam się jego posiadaczką, nie wyobrażam sobie powrotu do starej procedury:) Jest to zwykły płaski pędzel języczkowy do podkładu, kupiony za mniej niż 10 zł. Dzięki niemu znacznie szybciej, higieniczniej i dokładniej mogę rozprowadzić maseczki, a cały proces jest też znacznie łaskawszy dla umywalki i jej otoczenia:)


9. Glinka Ghassoul czyli glinka marokańska to jedno z moich pierwszych odkryć podczas naturalnej rewolucji w pielęgnacji cery. Początkowo zaopatrywałam się w glinki w sklepie Organique (dostępne na wagę), obecnie posiadam widoczną na zdjęciu glinkę Nacomi. Regularne stosowanie maseczek z glinki odegrało bardzo ważną rolę, kiedy zmagałam się z kaprysami mojej cery, obecnie wracam do niej od czasu do czasu, stosując ją na zmianę z innymi produktami. Ten rodzaj maseczek wymaga nieco więcej czasu i cierpliwości, ale ze względu na efekty dla twarzy - zdecydowanie warto! Trzeba tylko pamiętać o paru zasadach:

- glinkę należy stopniowo "rozrabiać" przy użyciu wody, hydrolatu lub ew. jakiegoś olejku; najlepiej na małym talerzyku stopniowo dodawać wybrany składnik, aż do osiągnięcia pożądanej konsystencji - powinno to być coś pomiędzy pastą a emulsją,

- glinki nie powinny mieć kontaktu z metalem (wówczas tracą swoje właściwości) - warto zarezerwować jakiś mały ceramiczny talerzyk i szpatułkę lub pędzel tylko do tego celu,

- należy pamiętać, aby nie dać glince całkowicie zastygnąć (bo to powoduje ściągnięcie i podrażnienie cery, poza tym zaschniętą "na kamień" glinkę dużo trudniej zmyć) - warto mieć pod ręką jakąś buteleczkę z atomizerem, by móc co jakiś czas spryskiwać twarz - jeśli użyjemy do tego celu hydrolatu, możemy dodatkowo "podkręcić" pielęgnacyjne właściwości glinki.

Do napisania:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz