poniedziałek, 29 grudnia 2014

Jak (naturalnie) zmniejszyć rozmiary podróżnej kosmetyczki?

Podejrzewam, że każdy chociaż raz w życiu miał podczas pakowania problem z niedomykającą się kosmetyczką. O ile kosmetyki dla mężczyzn często "kumulują" w sobie różne zastosowania (prawie każdy męski żel pod prysznic nadaje się do mycia głowy), o tyle producenci damskich kosmetyków - wręcz przeciwnie - lubią "rozmieniać się na drobne", czego efektem może być właśnie kłopot z domknięciem podróżnej kosmetyczki.

Nieocenioną pomocą w takich sytuacjach są kosmetyki naturalne, robione samodzielnie w domu, które najczęściej mają więcej niż jedno zastosowanie. A w kategorii naturalnych wielozadaniowych produktów niepodzielnie króluje olej kokosowy, najlepiej nierafinowany:)

Aktualnie przeze mnie używany produkt.

Jakie kosmetyki może zastąpić olej kokosowy (i tym samym ułatwić pakowanie)?
  • W towarzystwie sody oczyszczonej i mąki ziemniaczanej świetnie sprawdza się jako dezodorant, o czym pisałam już TU.
  • Ten sam przepis, tylko bez dodatku mąki ziemniaczanej, za to (opcjonalnie) z miętowym olejkiem eterycznym doprowadza do efektu w postaci... pasty do zębów.
  • Olej kokosowy można też wykorzystać w roli odżywki na końcówki włosów (choć nie jest to patent uniwersalny do wszystkich rodzajów włosów) i do paznokci.
  • Zastępuje też płyn do demakijażu. Usuwa wodoodporny tusz do rzęs lepiej niż niejeden produkt z drogerii:)
  • Sprawdza się w roli balsamu do ust czy ciała.

Co więcej, do każdego z tych zastosowań wystarczy użyć niewielką ilość produktu:) Na kilkudniowy wyjazd wystarczą więc dwa małe słoiczki - jeden z miksturą olejowo-sodową i jeden z czystym olejem kokosowym - zamiast dezodorantu, tubki pasty i butelek z odżywką, płynem do demakijażu i balsamem do ciała.

Oczywiście wszystkich tych produktów nie należy przekreślać - wiadomo, że każdy ma swoje ulubione kosmetyki, z którymi nie lubi się rozstawać:) Moim celem nie było przekonywanie o wyższości oleju kokosowego nad resztą kosmetycznych produktów, ale raczej pokazanie, że nawet jeśli zdarzy nam się czegoś zapomnieć, to nie warto wpadać w panikę, bo istnieje wiele łatwo dostępnych, naturalnych zamienników.

Życzę przyjemnego pakowania:)

wtorek, 23 grudnia 2014

Szampon - na sucho?

Po poście o szamponach naturalnych do stosowania w standardowy sposób, tzn. z użyciem wody, przyszedł czas na kilka słów o szamponach suchych:)

Mycie włosów na sucho to dobry pomysł w nagłych sytuacjach, kiedy nie ma czasu na tradycyjną procedurę, ale zdarzało mi się stosować szampon również jako produkt do stylizacji, kiedy chciałam nadać włosom większą objętość. Do tego również świetnie się nadaje:)

Zaznaczam jednak od razu, że wg mnie suchy szampon powinien być używany jako produkt "awaryjny", od czasu do czasu. Nie polecam natomiast stosowania go codziennie lub co drugi dzień regularnie, dla podtrzymania świeżości fryzury. Jeśli dochodzimy do wniosku, że mamy problem z nadmiernie przetłuszczającymi się włosami, warto udać się specjalisty (dermatologa, trychologa) lub dokonać modyfikacji w pielęgnacji lub/i diecie, a nie ratować się codziennie suchym szamponem.

Niemniej jednak uważam, że suchy szampon warto na wszelki wypadek posiadać:) Poniżej krótko przedstawię te produkty, które miałam okazję przetestować.


Pierwszy z nich to "kultowy" szampon Batiste. Na zdjęciu widoczna jest wersja XXL Volume, zwiększająca objętość, ale wcześniej używałam też Batiste Wild. Oba produkty różnią się zapachem, ale ich działanie jest bardzo podobne. Skutecznie odświeżają włosy, nadają im ładny, długo utrzymujący się zapach i co najważniejsze - zwłaszcza przy ciemnych włosach - dają się łatwo wyczesać, nie pozostawiając widocznego, białego pyłku. Trzeba tylko pamiętać o dokładnym "wytrzepaniu" fryzury u nasady palcami. Dużym plusem szamponów Batiste jest to, że nie usztywniają zanadto włosów, nie trzeba się więc obawiać efektu "hełmu". Są też bardzo wydajne (przy stosowaniu "od czasu do czasu" wystarczają mi na kilka miesięcy) i można je upolować w promocji np. w Hebe za ok. 12-13 zł za 200 ml.

Pakując się przed tegorocznymi wakacjami, stwierdziłam jednak, że nie chcę zabierać dużej butelki, a mała wersja (50 ml) wydała mi się mało atrakcyjna cenowo. Postanowiłam więc wypróbować tańszy i mniejszy produkt marki Schauma, dostępny np. w Rossmanie za ok 6-7 zł (za 150 ml). Jak się sprawdził? Jeśli chodzi o samo działanie odświeżające, to podobnie, jednak miałam wrażenie, że białe drobinki tym razem trudniej było usunąć, a włosy nie były tak miękkie i naturalne w dotyku, jak w przypadku Batiste.

Podsumowując, oba szampony równie dobrze odświeżały włosy, jednak mnie osobiście Batiste wydał się nieco "przyjemniejszy" i mniej problematyczny w użyciu.

W ramach ciekawostki mogę też wspomnieć, że przeglądając jeden z "kobiecych" magazynów natknęłam się ostatnio na wzmiankę o suchym szamponie... w pędzlu, a czytając blogi o naturalnych kosmetykach widziałam też pomysły na odświeżanie fryzury za pomocą szamponów domowej roboty, np. z glinki, skrobi ziemniaczanej czy mieszanki mąki kukurydzianej i kakao. Kusi mnie, żeby wypróbować zwłaszcza ten ostatni sposób:)

Przy okazji, życzę wszystkim zdrowych i spokojnych Świąt!

niedziela, 14 grudnia 2014

Szampon - naturalnie!

Wracam po dłuższej przerwie z postem na temat pielęgnacji włosów:)

W międzyczasie miałam przyjemność brać udział w warsztatach kosmetyków naturalnych link, których tematem przewodnim były właśnie włosy. Prowadząca podzieliła się z nami całą masą przydatnych porad i ciekawostek, miałyśmy też okazję wykonać własne kosmetyki.

Pielęgnacja włosów to oczywiście bardzo indywidualna sprawa, ale niezależnie od typu włosów i skóry głowy, warto zwracać uwagę na skład używanych kosmetyków. Tym bardziej, że szamponu, odżywki czy produktów do stylizacji używa się relatywnie często. A producenci - niestety dla nas - uwielbiają wypełniać plastikowe buteleczki substancjami, które z pielęgnacją nie mają zbyt wiele wspólnego, za to na dłuższą metę mogą się okazać bardzo szkodliwe.

Powinniśmy uważać zwłaszcza na detergenty - substancje, które oczywiście muszą znajdować się w szamponach, ponieważ pozwalają oczyścić włosy i skórę głowy, jednak działanie tych najczęściej stosowanych jest o wiele zbyt silne. Pozornie wszystko wygląda pięknie, obficie pieniący się szampon daje poczucie "dobrze umytych" włosów. Ale w rzeczywistości tak silny środek w dłuższej perspektywie najczęściej powoduje przesuszenie skóry, wzmożone wypadanie włosów, a często również poważne problemy dermatologiczne.

Na co więc zwracać szczególną uwagę w składach szamponów?

Warto unikać zwłaszcza tych najsilniejszych detergentów, czyli okrytych złą sławą SLS i SLES, ale także:
Sodium coco sulfate (SCS),
Ammonium lauryl sulfate (ALS),
Ammonium laureth sulfate (ALES),
Sodium myreth sulfate,
Sodium lauryl sulfoacetate.

A co naszej głowie zaszkodzić nie powinno?

Średnio łagodne lub łagodne detergenty, takie jak np:
Coco betaine,
Coco glucoside,
Decyl glucoside,
Lauryl glucoside.

Dużą pomocą na początku przygody ze śledzeniem składów może się okazać wizaz.pl, gdzie w sekcji KWC odnajdziemy składy, a także strona cosdna.com, gdzie znajdziemy informacje o szkodliwości poszczególnych substancji, a także bogatą bazę gotowych już analiz kosmetyków.

Ja sama, odkąd zorientowałam się, że moja skóra głowy jest bardzo wrażliwa i lubi "kaprysić", zaczęłam poszukiwania "szamponu idealnego". Poniżej przedstawiam trzy ostatnio ulubione (w przypadkowej kolejności) :)


1. Szampon pokrzywowy Urtekram.
Przypuszczalnie najdroższy z całej trójki, ale jednocześnie wydajny (mimo rzadkiej konsystencji). Zaskakująco dobrze się pieni i sprawdza się przy długich włosach. Najwygodniej go nabyć przez internet, stacjonarnie się na niego nie natknęłam.


2. Szampon dziecięcy z serii Babydream, dostępny w Rossmanie.
Kolejny produkt z przyjaznym składem, co w przypadku kosmetyków dla dzieci nie jest wcale takie oczywiste. Większość wbrew pozorom wcale nie jest taka łagodna, jak obiecują producenci. Jego dużym atutem jest niska cena, ale uwaga - ma tendencję do plątania długich włosów.


3. Inna opcja - nieco bardziej skomplikowana, ale też najpewniejsza - to zrobienie własnego szamponu.
Warto poszperać w sieci, zwłaszcza na stronach sklepów z półproduktami kosmetycznymi (Zrób sobie krem, Biochemia urody, Eco spa), gdzie często podane są gotowe receptury. Polecam też skorzystanie z warsztatów kosmetyków naturalnych, podczas których oprócz zrobienia własnego produktu mamy okazję dowiedzieć się masy ciekawych rzeczy i bezpośrednio zadać nurtujące nas pytania:) Nie jest to z pewnością najtańsze i najprostsze rozwiązanie, ale jego niezaprzeczalnym plusem jest pełna kontrola nad składem, co może się okazać bardzo praktycznie, szczególnie jeśli wiemy, jaki składnik nas uczula.

Do napisania:)

piątek, 5 grudnia 2014

Rogaliki z nadzieniem

Pozostając w temacie "słodkiego", dziś chciałabym się podzielić przepisem na rogaliki, pochodzącym z mojego rodzinnego domu.

Rogaliki to w zasadzie deserowy "pewniak" - wbrew pozorom są bardzo proste i dosyć szybkie w przygotowaniu, a nadzienie można modyfikować według indywidualnych upodobań. W moim przypadku tym razem był to mus jabłkowy i powidła śliwkowe, ale równie dobrze nada się właściwie każdy dżem. Moja ulubiona wersja to rogaliki wypełnione nadzieniem wiśniowym z dodatkiem ciemnej czekolady:)

Oczywiście najsmaczniejsze są jeszcze ciepłe, zaraz po wyjęciu z piekarnika (i w takiej postaci najszybciej też znikają), ale kolejnego dnia również smakują dobrze. Świetnie nadają się na drugie śniadanie i jako dodatek do popołudniowej kawy:)

SKŁADNIKI:

-4 szklanki mąki
-5 dag drożdży (świeżych, nie instant)
-1 mały jogurt naturalny
-1 kostka margaryny
-1 jajko
-cukier waniliowy
-4 łyżki cukru

PRZYGOTOWANIE:

1. Margarynę rozpuścić w małym garnuszku i ostudzić.
2. Drożdże pokruszyć i rozpuścić w jogurcie.
3. Do miski wsypać mąkę, wbić żółtko, dodać drożdże rozpuszczone w jogurcie, cukier i cukier waniliowy i wymieszać całość mikserem (najlepiej użyć nie tych "standardowych" końcówek, tylko sprężynek do wyrabiania ciasta). Oczywiście wytrwali mogą wyrabiać ciasto ręcznie, ale mikserem jest znacznie szybciej i chyba jednak dokładniej;)
4. Podzielić ciasto na 4 mniejsze części i z każdej uformować kulę.
5. Rozwałkować, starając się, by wyszedł kształt jak najbardziej zbliżony do koła i pokroić ciasto na 8 mniej więcej równych, "trójkątopodobnych" części.
6. U podstawy każdego "trójkąta" nakładać ok. łyżeczkę nadzienia (nie za dużo, bo będzie wypływać podczas zwijania i później, przy pieczeniu) i zwijać, formując rogalik.

Nieogarniętym matematycznie i/lub nieobdarzonym wyobraźnią przestrzenną podpowiadam - powinno to wyglądać jakoś tak:



7. Rozkłócić widelcem niewykorzystane do ciasta białko i za pomocą pędzla smarować nim rogaliki. Po wierzchu posypać cukrem.

8. Piec ok. 15-18 minut (do zarumienienia) w 180 st. C.



Nawiasem mówiąc, ciasto na rogaliki jest na tyle uniwersalne, że można na jego bazie przygotować też inne wypieki. Mnie zdarzyło się np. dokładnie z tego samego przepisu piec wariację na temat szwedzkich kanelbullar, czyli bułeczek cynamonowych - też wyszło pysznie! Może zresztą pojawią się kiedyś na blogu...


poniedziałek, 1 grudnia 2014

Czas na deser!

Czy tylko ja tak mam, że najlepszą mobilizacją do eksperymentów w kuchni są nieubłaganie zbliżające się do końca terminy przydatności do spożycia produktów? Tym razem takim składnikiem był serek mascarpone, a efektem... tiramisu z malinami - bardzo prosty i pyszny deser, zwłaszcza dla tych, którzy nie przepadają za pieczeniem;)

Inspirowałam się kilkoma przepisami znalezionymi w sieci. Niestety, żaden nie spodobał mi się na tyle, żeby w całości go zastosować, więc wzięłam z każdego po trochu:)

SKŁADNIKI:

-3 jajka (oddzielić żółtka od białek)
-3 łyżki cukru (najlepiej pudru)
-250 g serka mascarpone
-kilkanaście (w zależności od liczby warstw 12-16) okrągłych biszkoptów
-filiżanka ostudzonej kawy
-maliny (w sezonie najlepsze oczywiście świeże, w moim przypadku ze słoika - dzięki Mamo:*)
-ok. łyżeczka ciemnego kakao do dekoracji


PRZYGOTOWANIE:

1. Najlepiej rozpocząć od zaparzenia kawy - w czasie wykonywania kolejnych kroków zdąży wystygnąć:)
2. Wymieszać mikserem mascarpone z żółtkami i cukrem.
3. Ubić białka na sztywno i wmieszać je delikatnie do masy serkowej.
4. Biszkopty zanurzać w całości w kawie.
5. W wysokich okrągłych szklankach (oczywiście może być inne naczynie, ale trzeba pamiętać, aby dostosować do niego liczbę i kształt biszkoptów) układać kolejno warstwami biszkopty, maliny i krem. Ostatnią warstwą powinien być krem.
6. Dla dekoracji posypać po wierzchu kakao, a przed podaniem najlepiej całość schłodzić.

I gotowe:) Smacznego!


piątek, 28 listopada 2014

Dezodorant - "tradycyjny" czy naturalny?

Antyperspiranty bardzo długo były traktowane jako kosmetyczny "niezbędnik" - nieodłączny towarzysz kobiet (i od jakiegoś czasu również mężczyzn;)) każdego poranka. Do czasu...

Temat stał się kontrowersyjny w momencie, gdy zaczęto głośno mówić o możliwych niekorzystnych dla zdrowia konsekwencjach używania antyperspirantów. Do czarnej listy kosmetycznych składników dołączyły związki glinu, a także parabeny, które zaczęto obwiniać o powodowanie tak poważnych chorób, jak np. rak piersi. W rezultacie pojawiły się różne naturalne alternatywy dla antyperspirantów, o których w tym poście będzie słów kilka:)


W moim przypadku słowo-klucz, jeśli chodzi o dezodoranty to "wierność":) Moim pierwszym ulubionym i namiętnie przez lata używanym produktem była Rexona w aerozolu. Potem na kolejnych kilka lat "przesiadłam się" na Garnier w kulce (taki jak na zdjęciu powyżej). W międzyczasie miałam epizody z innymi antyperspirantami, a nawet tzw. blokerami (Etiaxil, Ziaja), ale i tak zawsze wracałam do moich faworytów.

Jednak kiedy zaczęło być głośno o niepożądanych konsekwencjach używania "tradycyjnych" dezodorantów, zaczęłam rozważać przetestowanie jakiejś alternatywy. I na rozważaniach się kończyło, aż do czerwcowych warsztatów kosmetyków naturalnych, w których brałam udział. Tam poznałam dwa ciekawe przepisy, według których zrobiłam własne dezodoranty.


I chociaż samodzielne wykonanie obu produktów okazało się bardzo proste i sprawiło mi dużą frajdę, to jednak do testów zabrałam się dopiero kilka tygodni później. O ile naturalnych kremów czy peelingów używałam już wcześniej bez wahania, to w tym przypadku miałam wątpliwości. Jakoś trudno było mi uwierzyć, że kilka stosunkowo łatwo dostępnych, wymieszanych razem składników może przynieść taki sam efekt, jak drogeryjne dezodoranty o długaśnych, tajemniczo brzmiących składach.

Jak się okazało, moje obawy były zupełnie nieuzasadnione:) Od kilku tygodni używam obu wymiennie i muszę przyznać, że jestem mile zaskoczona efektem. Zarówno pod względem zapachu, jak i działania w codziennych sytuacjach sprawdzają się bez zarzutu. Obecnie niegdyś ulubionego Garniera stosuję naprawdę sporadycznie i wcale mnie nie ciągnie, aby do niego wrócić.


Teraz czas na wskazówki, jak wykonać własny dezodorant:)
 
Pierwszy przepis to receptura na dezodorant z sody oczyszczonej, po który, ze względu na łatwość używania (nie trzeba go trzymać w lodówce i stosuje się go właściwie jak krem) ostatnio sięgam częściej.


SKŁADNIKI:
1-2 łyżki oleju kokosowego
2 łyżeczki sody oczyszczonej
2 łyżeczki mąki ziemniaczanej
5-6 kropli dowolnego olejku eterycznego

Powyższe składniki wystarczy dokładnie ze sobą wymieszać i gotowe:) Mimo zawartości sody i mąki dezodorant nie zostawia białych śladów (a przynajmniej nie są one bardziej widoczne niż po produktach "tradycyjnych"), za to przyjemnie, delikatnie pachnie kokosem:)

Druga receptura, na dezodorant w kulce, wymaga wcześniejszego przygotowania i trochę bardziej specjalistycznych zakupów, ale wszystkie składniki są stosunkowo łatwo dostępne w sklepach internetowych z półproduktami kosmetycznymi.


SKŁADNIKI:
19 g wody
19 g naparu z ziół (np. rozmaryn, może być też dowolny hydrolat)
4,5 g ałunu
2 g gumy guar
5 g D-panthenolu
10 g ekstraktu z aloesu
1 g oleju (np. rycynowy)
10 kropli konserwantu w płynie
10 kropli olejków eterycznych

W tym przypadku ważna jest kolejność łączenia składników i odpowiednia temperatura w ostatniej fazie.

Najpierw należy połączyć gorącą (ale nie wrzącą) wodę i napar z ziół i powstałej mieszaninie rozpuścić ałun. Następnie osobno wymieszać gumę guar i D-panthenol i razem z ekstraktem z aloesu dodać do wcześniej wykonanego roztworu. Teraz należy poczekać aż całość ostygnie do temp. poniżej 35 st. C i wówczas dodać konserwant i olejki eteryczne.

Gotowy dezodorant ma postać dość gęstej cieczy o miodowej barwie. Najwygodniej przelać go do opakowania wyposażonego w kulkę:)

Ze względu na łatwość przygotowania polecam rozpocząć próby od wariantu pierwszego, choć opcja "kulkowa" również jest skuteczna i bezproblemowa w użyciu:)



piątek, 21 listopada 2014

Winter's in the air...

Mimo że mamy wciąż kalendarzową jesień, to zimę czuć już w powietrzu. A jak zimę, to i święta:)

Pod wpływem zniechęcającej do wyściubiania nosa na zewnątrz aury powstał prototyp świątecznej świeczki. Pomysł, na który wpadłam już kilka tygodni temu, inspirując się gotowymi wyrobami z jednego ze sklepów, doczekał się realizacji przy pomocy specjalnych markerów, ozdobnych kamyczków, wstążki i... słoika po musztardzie:)


I jesienny wieczór od razu stał się jakby cieplejszy;)

piątek, 14 listopada 2014

Nivea Haus w Berlinie i mini-recenzja

Ostatnim "kosmetycznym" miejscem, jakie odwiedziłam w Berlinie, był sklep Nivea przy Unter den Linden. Byłam ciekawa, czy niemiecka oferta jakoś znacząco różni się od tego, co jest dostępne u nas. I choć niczego dla siebie tam nie nabyłam, to nie wyszłam z pustymi rękami (jakkolwiek nielegalnie by to nie brzmiało)...

Ale od początku...

Choć produkty Nivea można śmiało zaliczyć do kosmetycznych klasyków, które od wielu pokoleń goszczą w zwykłych, przeciętnych domach i teoretycznie wiele z nich właściwie nie potrzebuje reklamy, to jednak specjaliści postarali się, aby przyciągnąć uwagę potencjalnego klienta. Na wprost od wejścia znajduje się wielka kula (to duże niebieskie na zdjęciu:)), w której wyświetlane są filmiki na temat pielęgnacji skóry o różnych porach roku.




Poza tym, oprócz kosmetyków w sklepie były dostępne także różne gadżety: termofory, koszulki, breloczki z mini-kremikami, magnesy, piszczące kaczuszki do kąpieli (:D) itp. Pierwszy raz widziałam też produkt (coś sztyftopodobnego) do ostrzenia maszynek do golenia:) Nivea wydaje własną gazetkę promocyjną, a w pobliżu kas ustawiono stoisko, gdzie można było zrobić sobie spersonalizowane opakowanie kremu, opatrzone zdjęciem wykonanym w sklepie. Co ciekawe, w głębi sklepu znajduje się część "salonowa", czyli po prostu salon kosmetyczny. Klienci Nivei mogą więc w jednym miejscu zrobić zakupy i poddać się zabiegom typu depilacja, masaż itp.

Przy samym wejściu można było pobuszować w morzu masełek do ust:) Wszystkie wersje (smakowe? zapachowe?) pokrywały się z tym, co jest dostępne w Polsce, więc poprzestałam na obwąchaniu testerów:D


Niedaleko masełkowego morza znajdowało się stoisko z linią Nivea Professional, której wcześniej nie widziałam (być może te kosmetyki są dostępne w Polsce, ale pod inną nazwą).


 Co ciekawe, w Niemczech pomadki do ust, które znałam jako produkty Nivea Lip Care, funkcjonują pod nazwą Labello. Wygląda na to, że na niektóre rynki z jakichś powodu stworzono specjalną podmarkę. Nie wiem czy to za sprawą przyzwyczajenia, czy może jakiejś wrodzonej skłonności do szukania dziury w całym, ale wg mnie wygląd tych produktów pozostawia nieco do życzenia. Moim zdaniem, w zestawieniu ze "standardowymi" kosmetykami Nivea, pomadki Labello wyglądają trochę "biedniej" i gdybym je zobaczyła w zwykłej drogerii, to wzięłabym je raczej za przedstawicieli jakiejś marki własnej.


A jak to się stało, że nie wyszłam z Nivei z pustymi rękami? Dzięki uprzejmości współuczestniczki naszej wyprawy dostałam dwa testery, które przy kasie dołączono do jej zakupów:) A były to...


... próbki mleczka do ciała pod prysznic (a właściwie po prysznicu) w dwóch wersjach: z miodem i masłem kakaowym. Nie czekając zbyt długo, jeszcze tego samego dnia zabrałam się do testowania:) Mleczko ma w zamyśle zastępować balsam do ciała, a używa się go po umyciu, na mokre ciało. Następnie należy je spłukać i wytrzeć się do sucha. 
Moje wrażenia? Przewagą tego produktu nad tradycyjnym balsamem jest na pewno fakt, że pozwala uniknąć marznięcia podczas tych paru krytycznych minut, które trzeba zazwyczaj spędzić na smarowaniu ciała po kąpieli. Ale poza tym, uważam, że produkt pod względem nawilżenia nie dorównuje typowym balsamom czy kremom. Oczywiście mój test był bardzo krótkotrwały, zużyłam raptem dwie próbki, które wystarczyły na dwie "po-kąpiele", a na tej podstawie trudno ostatecznie orzec czy kosmetyk jest "dobry", czy nie. Ale i tak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że film, który pozostawał na mojej skórze po jego użyciu to tylko powierzchniowa warstewka, a nie oznaka głębokiego nawilżenia.
Podsumowując, nie zdecyduję się raczej na zakup pełnowymiarowego mleczka, choć w postaci próbek to całkiem fajna alternatywa dla tradycyjnego balsamu podczas podróży lub wakacji.

Do następnego;)

poniedziałek, 10 listopada 2014

Zakupy w Berlinie:)

Wyjazd do Berlina, choć był planowany już od dawna (i wcześniej parokrotnie przekładany), również i tym razem do końca stał pod znakiem zapytania. Ale na szczęście wszystko ułożyło się zgodnie z planem i sobota upłynęła pod znakiem zakupów i spaceru ulicami stolicy naszych zachodnich sąsiadów. A spacerowało się tym milej, że pogoda - jak na listopad - wyjątkowo dopisała i jesienny Berlin pokazał się z jak najlepszej strony.

Wyprawa rozpoczęła się od odwiedzenia trzypiętrowego C&A. I choć nie jest to mój ulubiony sklep z ubraniami, to muszę przyznać, że niemiecka oferta jest znacznie bogatsza od rodzimej i wśród takiej ilości rzeczy trudno nie znaleźć czegoś dla siebie. Koniec końców wybrałam dwa T-shirty, ale i tak hitem jest torebka z uszami, która od razu wpadła mi w oko, a po sprawdzeniu ceny - 5 € - wiedziałam, że będzie moja:D



Oczywiście nie mogło się też obyć bez małych zakupów kosmetycznych:) Kilkudziesięciominutowy napad na drogerię DM zakończył się przygarnięciem tej oto gromadki.


1. Puszki do pudru Ebelin. Jeszcze nierozpakowane, ale wyglądają na trochę grubsze niż te z Rossmana, więc może starczą na dłużej.

2. Miniaturka żelu Treacle Moon - One Ginger Morning. Nie ukrywam, że do zakupu skłonił mnie głównie zapach:) Mimo że do zapachu imbiru jako takiego nie jestem do końca przekonana, to ten żel pozytywnie mnie zaskoczył i dlatego znalazł się w koszyku.

3.  Pomadka do ust Bee Natural o zapachu granatu. Moja zdecydowanie-zbyt-długo-niekończąca-się pomadka z AA na szczęście już niebawem się zużyje, więc rozglądałam się za czymś nowym. Ta pomadka zwróciła moją uwagę przede wszystkim bardzo naturalnym składem. Na marginesie mogę powiedzieć, że pierwsze testy również wypadły bardzo obiecująco:) Nie widziałam w Polsce kosmetyków tej firmy, ale na opakowaniu widnieje nazwa również po polsku, więc domyślam się, że dystrybuują też do nas.

4. Usuwacz do skórek Sally Hansen, na który czaiłam się już od dawna, ale na początku odstraszała mnie cena, później jakoś nie było go na półkach, a potem kupiłam jakiś inny olejek do skórek. Tym razem skusiłam się, bo wypadł korzystnie cenowo - w przeliczeniu na PLN jakieś 16 zł:)

5. Ciekawostka - soczek na odporność:) Jabłkowy, wzbogacony o witaminę C. Przywołał wspomnienia z dzieciństwa, bo w smaku był podobny do soków Bobo Frut, które dawno temu pochłaniałam w sporych ilościach:D

6. Czepek kosmetyczny. Jeszcze nierozpakowany, ale przez folię sprawia wrażenie grubszego niż te dołączane standardowo do masek. Zobaczymy:)

Poza tym odwiedziłam jeszcze jeden sklep kosmetyczny pewnej firmy, ale o tym w kolejnym poście:)

czwartek, 6 listopada 2014

Ale zanim o kuchni i kosmetykach...

... jeszcze szybka wzmianka o ostatnich plonach z jesienno-zimowego balkonu:)


Czyli ulubione pomidorki! 

Celebrowane i obfotografowane jak żadne wcześniej i spałaszowane w towarzystwie makaronu na ostro. Mniam:)

środa, 5 listopada 2014

Pierwsze koty za płoty:)

Chęć posiadania kawałka własnego miejsca w Internecie i podzielenia się w nim inspiracjami, opiniami, przepisami - krótko mówiąc tym, co sprawia mi w życiu codziennym radość - czaiła się w mojej głowie już od dawna. Zdecydowałam się to marzenie urzeczywistnić dopiero teraz - za namową i przy wsparciu bliskich osób, którym chcę bardzo podziękować:)

Blog będzie się koncentrował głównie wokół tematów związanych z kuchnią i urodą. Te dwie rzeczy - czyli pichcenie jak najsmaczniej i dbanie o urodę - zwłaszcza w naturalny sposób, sprawiają mi największą przyjemność.


Mam nadzieję, że uda się tu stworzyć całkiem przyjemny w odbiorze przepiśnik i receptarz kosmetyczny w jednym, z dodatkami w postaci recenzji i wszystkiego, co należy do tzw. kategorii "inne";)

Miłego czytania!