piątek, 28 listopada 2014

Dezodorant - "tradycyjny" czy naturalny?

Antyperspiranty bardzo długo były traktowane jako kosmetyczny "niezbędnik" - nieodłączny towarzysz kobiet (i od jakiegoś czasu również mężczyzn;)) każdego poranka. Do czasu...

Temat stał się kontrowersyjny w momencie, gdy zaczęto głośno mówić o możliwych niekorzystnych dla zdrowia konsekwencjach używania antyperspirantów. Do czarnej listy kosmetycznych składników dołączyły związki glinu, a także parabeny, które zaczęto obwiniać o powodowanie tak poważnych chorób, jak np. rak piersi. W rezultacie pojawiły się różne naturalne alternatywy dla antyperspirantów, o których w tym poście będzie słów kilka:)


W moim przypadku słowo-klucz, jeśli chodzi o dezodoranty to "wierność":) Moim pierwszym ulubionym i namiętnie przez lata używanym produktem była Rexona w aerozolu. Potem na kolejnych kilka lat "przesiadłam się" na Garnier w kulce (taki jak na zdjęciu powyżej). W międzyczasie miałam epizody z innymi antyperspirantami, a nawet tzw. blokerami (Etiaxil, Ziaja), ale i tak zawsze wracałam do moich faworytów.

Jednak kiedy zaczęło być głośno o niepożądanych konsekwencjach używania "tradycyjnych" dezodorantów, zaczęłam rozważać przetestowanie jakiejś alternatywy. I na rozważaniach się kończyło, aż do czerwcowych warsztatów kosmetyków naturalnych, w których brałam udział. Tam poznałam dwa ciekawe przepisy, według których zrobiłam własne dezodoranty.


I chociaż samodzielne wykonanie obu produktów okazało się bardzo proste i sprawiło mi dużą frajdę, to jednak do testów zabrałam się dopiero kilka tygodni później. O ile naturalnych kremów czy peelingów używałam już wcześniej bez wahania, to w tym przypadku miałam wątpliwości. Jakoś trudno było mi uwierzyć, że kilka stosunkowo łatwo dostępnych, wymieszanych razem składników może przynieść taki sam efekt, jak drogeryjne dezodoranty o długaśnych, tajemniczo brzmiących składach.

Jak się okazało, moje obawy były zupełnie nieuzasadnione:) Od kilku tygodni używam obu wymiennie i muszę przyznać, że jestem mile zaskoczona efektem. Zarówno pod względem zapachu, jak i działania w codziennych sytuacjach sprawdzają się bez zarzutu. Obecnie niegdyś ulubionego Garniera stosuję naprawdę sporadycznie i wcale mnie nie ciągnie, aby do niego wrócić.


Teraz czas na wskazówki, jak wykonać własny dezodorant:)
 
Pierwszy przepis to receptura na dezodorant z sody oczyszczonej, po który, ze względu na łatwość używania (nie trzeba go trzymać w lodówce i stosuje się go właściwie jak krem) ostatnio sięgam częściej.


SKŁADNIKI:
1-2 łyżki oleju kokosowego
2 łyżeczki sody oczyszczonej
2 łyżeczki mąki ziemniaczanej
5-6 kropli dowolnego olejku eterycznego

Powyższe składniki wystarczy dokładnie ze sobą wymieszać i gotowe:) Mimo zawartości sody i mąki dezodorant nie zostawia białych śladów (a przynajmniej nie są one bardziej widoczne niż po produktach "tradycyjnych"), za to przyjemnie, delikatnie pachnie kokosem:)

Druga receptura, na dezodorant w kulce, wymaga wcześniejszego przygotowania i trochę bardziej specjalistycznych zakupów, ale wszystkie składniki są stosunkowo łatwo dostępne w sklepach internetowych z półproduktami kosmetycznymi.


SKŁADNIKI:
19 g wody
19 g naparu z ziół (np. rozmaryn, może być też dowolny hydrolat)
4,5 g ałunu
2 g gumy guar
5 g D-panthenolu
10 g ekstraktu z aloesu
1 g oleju (np. rycynowy)
10 kropli konserwantu w płynie
10 kropli olejków eterycznych

W tym przypadku ważna jest kolejność łączenia składników i odpowiednia temperatura w ostatniej fazie.

Najpierw należy połączyć gorącą (ale nie wrzącą) wodę i napar z ziół i powstałej mieszaninie rozpuścić ałun. Następnie osobno wymieszać gumę guar i D-panthenol i razem z ekstraktem z aloesu dodać do wcześniej wykonanego roztworu. Teraz należy poczekać aż całość ostygnie do temp. poniżej 35 st. C i wówczas dodać konserwant i olejki eteryczne.

Gotowy dezodorant ma postać dość gęstej cieczy o miodowej barwie. Najwygodniej przelać go do opakowania wyposażonego w kulkę:)

Ze względu na łatwość przygotowania polecam rozpocząć próby od wariantu pierwszego, choć opcja "kulkowa" również jest skuteczna i bezproblemowa w użyciu:)



piątek, 21 listopada 2014

Winter's in the air...

Mimo że mamy wciąż kalendarzową jesień, to zimę czuć już w powietrzu. A jak zimę, to i święta:)

Pod wpływem zniechęcającej do wyściubiania nosa na zewnątrz aury powstał prototyp świątecznej świeczki. Pomysł, na który wpadłam już kilka tygodni temu, inspirując się gotowymi wyrobami z jednego ze sklepów, doczekał się realizacji przy pomocy specjalnych markerów, ozdobnych kamyczków, wstążki i... słoika po musztardzie:)


I jesienny wieczór od razu stał się jakby cieplejszy;)

piątek, 14 listopada 2014

Nivea Haus w Berlinie i mini-recenzja

Ostatnim "kosmetycznym" miejscem, jakie odwiedziłam w Berlinie, był sklep Nivea przy Unter den Linden. Byłam ciekawa, czy niemiecka oferta jakoś znacząco różni się od tego, co jest dostępne u nas. I choć niczego dla siebie tam nie nabyłam, to nie wyszłam z pustymi rękami (jakkolwiek nielegalnie by to nie brzmiało)...

Ale od początku...

Choć produkty Nivea można śmiało zaliczyć do kosmetycznych klasyków, które od wielu pokoleń goszczą w zwykłych, przeciętnych domach i teoretycznie wiele z nich właściwie nie potrzebuje reklamy, to jednak specjaliści postarali się, aby przyciągnąć uwagę potencjalnego klienta. Na wprost od wejścia znajduje się wielka kula (to duże niebieskie na zdjęciu:)), w której wyświetlane są filmiki na temat pielęgnacji skóry o różnych porach roku.




Poza tym, oprócz kosmetyków w sklepie były dostępne także różne gadżety: termofory, koszulki, breloczki z mini-kremikami, magnesy, piszczące kaczuszki do kąpieli (:D) itp. Pierwszy raz widziałam też produkt (coś sztyftopodobnego) do ostrzenia maszynek do golenia:) Nivea wydaje własną gazetkę promocyjną, a w pobliżu kas ustawiono stoisko, gdzie można było zrobić sobie spersonalizowane opakowanie kremu, opatrzone zdjęciem wykonanym w sklepie. Co ciekawe, w głębi sklepu znajduje się część "salonowa", czyli po prostu salon kosmetyczny. Klienci Nivei mogą więc w jednym miejscu zrobić zakupy i poddać się zabiegom typu depilacja, masaż itp.

Przy samym wejściu można było pobuszować w morzu masełek do ust:) Wszystkie wersje (smakowe? zapachowe?) pokrywały się z tym, co jest dostępne w Polsce, więc poprzestałam na obwąchaniu testerów:D


Niedaleko masełkowego morza znajdowało się stoisko z linią Nivea Professional, której wcześniej nie widziałam (być może te kosmetyki są dostępne w Polsce, ale pod inną nazwą).


 Co ciekawe, w Niemczech pomadki do ust, które znałam jako produkty Nivea Lip Care, funkcjonują pod nazwą Labello. Wygląda na to, że na niektóre rynki z jakichś powodu stworzono specjalną podmarkę. Nie wiem czy to za sprawą przyzwyczajenia, czy może jakiejś wrodzonej skłonności do szukania dziury w całym, ale wg mnie wygląd tych produktów pozostawia nieco do życzenia. Moim zdaniem, w zestawieniu ze "standardowymi" kosmetykami Nivea, pomadki Labello wyglądają trochę "biedniej" i gdybym je zobaczyła w zwykłej drogerii, to wzięłabym je raczej za przedstawicieli jakiejś marki własnej.


A jak to się stało, że nie wyszłam z Nivei z pustymi rękami? Dzięki uprzejmości współuczestniczki naszej wyprawy dostałam dwa testery, które przy kasie dołączono do jej zakupów:) A były to...


... próbki mleczka do ciała pod prysznic (a właściwie po prysznicu) w dwóch wersjach: z miodem i masłem kakaowym. Nie czekając zbyt długo, jeszcze tego samego dnia zabrałam się do testowania:) Mleczko ma w zamyśle zastępować balsam do ciała, a używa się go po umyciu, na mokre ciało. Następnie należy je spłukać i wytrzeć się do sucha. 
Moje wrażenia? Przewagą tego produktu nad tradycyjnym balsamem jest na pewno fakt, że pozwala uniknąć marznięcia podczas tych paru krytycznych minut, które trzeba zazwyczaj spędzić na smarowaniu ciała po kąpieli. Ale poza tym, uważam, że produkt pod względem nawilżenia nie dorównuje typowym balsamom czy kremom. Oczywiście mój test był bardzo krótkotrwały, zużyłam raptem dwie próbki, które wystarczyły na dwie "po-kąpiele", a na tej podstawie trudno ostatecznie orzec czy kosmetyk jest "dobry", czy nie. Ale i tak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że film, który pozostawał na mojej skórze po jego użyciu to tylko powierzchniowa warstewka, a nie oznaka głębokiego nawilżenia.
Podsumowując, nie zdecyduję się raczej na zakup pełnowymiarowego mleczka, choć w postaci próbek to całkiem fajna alternatywa dla tradycyjnego balsamu podczas podróży lub wakacji.

Do następnego;)

poniedziałek, 10 listopada 2014

Zakupy w Berlinie:)

Wyjazd do Berlina, choć był planowany już od dawna (i wcześniej parokrotnie przekładany), również i tym razem do końca stał pod znakiem zapytania. Ale na szczęście wszystko ułożyło się zgodnie z planem i sobota upłynęła pod znakiem zakupów i spaceru ulicami stolicy naszych zachodnich sąsiadów. A spacerowało się tym milej, że pogoda - jak na listopad - wyjątkowo dopisała i jesienny Berlin pokazał się z jak najlepszej strony.

Wyprawa rozpoczęła się od odwiedzenia trzypiętrowego C&A. I choć nie jest to mój ulubiony sklep z ubraniami, to muszę przyznać, że niemiecka oferta jest znacznie bogatsza od rodzimej i wśród takiej ilości rzeczy trudno nie znaleźć czegoś dla siebie. Koniec końców wybrałam dwa T-shirty, ale i tak hitem jest torebka z uszami, która od razu wpadła mi w oko, a po sprawdzeniu ceny - 5 € - wiedziałam, że będzie moja:D



Oczywiście nie mogło się też obyć bez małych zakupów kosmetycznych:) Kilkudziesięciominutowy napad na drogerię DM zakończył się przygarnięciem tej oto gromadki.


1. Puszki do pudru Ebelin. Jeszcze nierozpakowane, ale wyglądają na trochę grubsze niż te z Rossmana, więc może starczą na dłużej.

2. Miniaturka żelu Treacle Moon - One Ginger Morning. Nie ukrywam, że do zakupu skłonił mnie głównie zapach:) Mimo że do zapachu imbiru jako takiego nie jestem do końca przekonana, to ten żel pozytywnie mnie zaskoczył i dlatego znalazł się w koszyku.

3.  Pomadka do ust Bee Natural o zapachu granatu. Moja zdecydowanie-zbyt-długo-niekończąca-się pomadka z AA na szczęście już niebawem się zużyje, więc rozglądałam się za czymś nowym. Ta pomadka zwróciła moją uwagę przede wszystkim bardzo naturalnym składem. Na marginesie mogę powiedzieć, że pierwsze testy również wypadły bardzo obiecująco:) Nie widziałam w Polsce kosmetyków tej firmy, ale na opakowaniu widnieje nazwa również po polsku, więc domyślam się, że dystrybuują też do nas.

4. Usuwacz do skórek Sally Hansen, na który czaiłam się już od dawna, ale na początku odstraszała mnie cena, później jakoś nie było go na półkach, a potem kupiłam jakiś inny olejek do skórek. Tym razem skusiłam się, bo wypadł korzystnie cenowo - w przeliczeniu na PLN jakieś 16 zł:)

5. Ciekawostka - soczek na odporność:) Jabłkowy, wzbogacony o witaminę C. Przywołał wspomnienia z dzieciństwa, bo w smaku był podobny do soków Bobo Frut, które dawno temu pochłaniałam w sporych ilościach:D

6. Czepek kosmetyczny. Jeszcze nierozpakowany, ale przez folię sprawia wrażenie grubszego niż te dołączane standardowo do masek. Zobaczymy:)

Poza tym odwiedziłam jeszcze jeden sklep kosmetyczny pewnej firmy, ale o tym w kolejnym poście:)

czwartek, 6 listopada 2014

Ale zanim o kuchni i kosmetykach...

... jeszcze szybka wzmianka o ostatnich plonach z jesienno-zimowego balkonu:)


Czyli ulubione pomidorki! 

Celebrowane i obfotografowane jak żadne wcześniej i spałaszowane w towarzystwie makaronu na ostro. Mniam:)

środa, 5 listopada 2014

Pierwsze koty za płoty:)

Chęć posiadania kawałka własnego miejsca w Internecie i podzielenia się w nim inspiracjami, opiniami, przepisami - krótko mówiąc tym, co sprawia mi w życiu codziennym radość - czaiła się w mojej głowie już od dawna. Zdecydowałam się to marzenie urzeczywistnić dopiero teraz - za namową i przy wsparciu bliskich osób, którym chcę bardzo podziękować:)

Blog będzie się koncentrował głównie wokół tematów związanych z kuchnią i urodą. Te dwie rzeczy - czyli pichcenie jak najsmaczniej i dbanie o urodę - zwłaszcza w naturalny sposób, sprawiają mi największą przyjemność.


Mam nadzieję, że uda się tu stworzyć całkiem przyjemny w odbiorze przepiśnik i receptarz kosmetyczny w jednym, z dodatkami w postaci recenzji i wszystkiego, co należy do tzw. kategorii "inne";)

Miłego czytania!