Dzisiejszym wpisem
chciałabym zapoczątkować miniserię (prawdopodobnie 3-odcinkową) na temat
pielęgnacji cery. Moim głównym celem
jest spisanie w jednym miejscu przemyśleń i doświadczeń, które zgromadziłam na
kilkuletniej drodze, jaką przeszłam od pryszczatej nastolatki do posiadaczki
cery, po której trudów wieku młodzieńczego właściwie nie widać. W związku z
tym, zanim przejdę do tematu mydeł, żeli, itp., muszę wtrącić kilka zdań
prywaty.
Pierwszą część
chciałabym poświęcić kwestii mycia twarzy. Specjalnie nie używam terminu
oczyszczania, bo ten kojarzy mi się z używaniem bardziej specjalistycznych
produktów lub wręcz z zabiegiem (o tej samej nazwie), który wykonywany jest w
gabinetach kosmetycznych.
Jest to wpis dla mnie
szczególny, ponieważ od kwestii środków do mycia twarzy rozpoczęło się moje
zainteresowanie kosmetykami naturalnymi/samorobionymi. Tym wpisem chciałam też
zainaugurować bloga, ale... wyszło inaczej. Okazało się, że potrzebowałam trochę
więcej czasu na ułożenie myśli.
Jako dojrzewająca
nastolatka borykałam się z problemem kapryśnej cery. Dziś, z perspektywy czasu
oceniam skalę tego problemu na średnią, ale wówczas trądzik był dla mnie
źródłem sporych kompleksów i zmartwień. Między innymi dlatego nie spieszyło mi
się do eksperymentowania z makijażem - uważałam, że przykrywanie wyprysków
podkładem tylko pogorszy sprawę, a i z estetyką nie będzie miało zbyt wiele
wspólnego.
W telewizji królowały
wtedy reklamy kosmetyków Nivea Visage Young, które bardzo chciałam
przetestować. Naiwnie wierzyłam, że drogeryjny żel do mycia twarzy i krem
pomoże mi się uporać z moimi kłopotami. Niestety, szybko zorientowałam się, że
zarówno ta, jak i wiele innych serii kosmetyków dla nastolatków na mnie nie
działa. Zresztą, prawdopodobnie nie tylko na mnie - jak inaczej wyjaśnić fakt,
że w reklamach występowały wyłącznie osoby o nieskazitelnych licach?
Dosyć wcześnie
trafiłam do pani dermatolog - jedynej w moim małym, rodzinnym mieście - której część porad dziś poddałabym w wątpliwość. Najbardziej w pamięć zapadło mi
zdanie o zakazie używania jakichkolwiek kremów do twarzy. Być może miała
powody, aby takie zalecenie wydać, jednak gdybym teraz usłyszała taką radę,
najprawdopodobniej zmieniłabym lekarza. Ale wtedy nie miałam tej wiedzy na temat
pielęgnacji mojej twarzy, jaką mam dziś.
W skrócie mówiąc,
wówczas zaczęłam regularnie bywać u dermatologów (łącznie w ciągu kilku lat -
trzech), zażywać antybiotyki, stosować różne preparaty miejscowo na wypryski i
całościowo na twarz. I tak przez kilka lat, a efektem było zazwyczaj czasowe
załagodzenie objawów i bardzo długotrwałe wysuszenie twarzy, do tego stopnia,
że momentami moja cera składała się głównie z pryszczy i wysuszonych
łuszczących się wiórków. Ale za to dzielnie trzymałam się z daleka od kremów! Z
perspektywy czasu myślę, że mogłam zmądrzeć znacznie, znacznie wcześniej...
Aż w końcu zaczęłam
kombinować na własną rękę. Na początku próbowałam znaleźć alternatywę dla
mojego wieloletniego towarzysza w codziennym myciu twarzy -produktu
dermatologicznego, który jednak był bardzo inwazyjny i totalnie wysuszał cerę.
I tak zaczęło się moje testowanie różnych żeli i mydeł, a zapis tej historii
postaram się odtworzyć poniżej.
Z tego, co pamiętam,
pierwszym innym od dermatologicznych produktem było mydło siarkowe. Po jego
zastosowaniu zauważyłam poprawę stanu mojej cery, ale nadal instynktownie
czułam, że może istnieć jakiś produkt do mycia, który będzie jeszcze mniej
wysuszał.
I wtedy przypadkiem
zawędrowałam do sklepu Organique, gdzie kupiłam mydło z glinką ghassoul. To
było odkrycie życia! Znalazłam coś, co nie tylko myło, ale miałam wrażenie, że
także nawilżało i łagodziło moją skórę. Ten produkt bardzo mi służył i zużyłam
dobrych kilka kostek. Przetestowałam też Savon Noir - mydło dość specyficzne pod względem zapachu i konsystencji, ale efekt "piszczącej" od czystości cery nie do pobicia:) Przy okazji odkryłam też glinki, ale o tym szerzej w
którymś z kolejnych postów:)
W międzyczasie
powolutku zbierałam informacje na temat jeszcze bardziej łagodnych, naturalnych
produktów i kolejnym moim odkrycie było mydło Aleppo, które też stało się
ulubieńcem na wiele miesięcy. Nawet jego mocno średni zapach mnie nie
odstraszył:)
Jako że mydła nie są
zbyt wygodne na podróż, rozglądałam się też za czymś bardziej higienicznym i
łatwiejszym w stosowaniu. Mniej więcej w tym samym czasie na którymś z blogów
przeczytałam, że żel micelarny z Biedronki ma taki sam skład, jak produkt z
Tołpy. Przetestowałam więc żel z BeBeauty i również się polubiliśmy:)
Aktualnie natomiast
używam mydła marsylskiego oliwkowego.
Mimo regularnych zmian i testowania co rusz to nowych mydeł nie oznacza to, że którekolwiek się u mnie nie sprawdziło. Wszystkie opisane tu produkty mogę z czystym sumieniem polecić, zwłaszcza (choć nie tylko) posiadaczom cer problematycznych. Niektóre niezbyt pięknie pachną i są mniej komfortowe w używaniu niż perfumowane żele tzw. wiodących marek, jednak jeśli macie podejrzenie, że coś was podrażnia/uczula, to naprawdę polecam powrót do natury. W moim przypadku rozpoczęło to trwający do dziś proces stopniowego, ale systematycznego polepszania stanu cery.
A ponieważ moje mydło marsylskie po kilku miesiącach używania (dwa razy dziennie przez dwie osoby!) niedługo się skończy, znów rozglądam się za czymś nowym. Moim kolejnym typem
będą najprawdopodobniej mydła z Mydlarni Tuli.
W następnym odcinku postaram się opisać, czym posmarować dokładnie oczyszczoną mydłami cerę, aby ją (długoterminowo) nawilżyć:)
A czy takie naturalne mydełka nie szczypią w oczy?? Bo ja np. mam baardzo wrażliwe paczałki :(
OdpowiedzUsuńMoje oczy chyba nie są aż tak bardzo wrażliwe, bo myjąc codziennie twarz mydłem wcale nie omijam okolic oczu, a nawet zdarza mi się zmywać w ten sposób makijaż (choć oczywiście staram się mieć cały czas zamknięte oczy). Poza tym, te mydła też się od siebie pod tym względem różnią. Np. Aleppo w porównaniu z marsylskim na pewno jest "ostrzejsze", a najłagodniejsze są chyba te z glinką z Organique. Ale ogólnie, jeśli się postępuje ostrożnie, to żadne z nich raczej nie zrobi oczom krzywdy. No, chyba, że ktoś sobie specjalnie je spienia na powiekach - wtedy to inna sprawa;)
OdpowiedzUsuńW moim przypadku oczy są "najbardziej brudne" z uwagi na ilość korektora, które muszę pod nie nałożyć, żeby nie straszyć ludzi :(. Być może kiedyś zdradzę żel do myci z jakimś naturalnym mydełkiem. :))
Usuń