piątek, 14 listopada 2014

Nivea Haus w Berlinie i mini-recenzja

Ostatnim "kosmetycznym" miejscem, jakie odwiedziłam w Berlinie, był sklep Nivea przy Unter den Linden. Byłam ciekawa, czy niemiecka oferta jakoś znacząco różni się od tego, co jest dostępne u nas. I choć niczego dla siebie tam nie nabyłam, to nie wyszłam z pustymi rękami (jakkolwiek nielegalnie by to nie brzmiało)...

Ale od początku...

Choć produkty Nivea można śmiało zaliczyć do kosmetycznych klasyków, które od wielu pokoleń goszczą w zwykłych, przeciętnych domach i teoretycznie wiele z nich właściwie nie potrzebuje reklamy, to jednak specjaliści postarali się, aby przyciągnąć uwagę potencjalnego klienta. Na wprost od wejścia znajduje się wielka kula (to duże niebieskie na zdjęciu:)), w której wyświetlane są filmiki na temat pielęgnacji skóry o różnych porach roku.




Poza tym, oprócz kosmetyków w sklepie były dostępne także różne gadżety: termofory, koszulki, breloczki z mini-kremikami, magnesy, piszczące kaczuszki do kąpieli (:D) itp. Pierwszy raz widziałam też produkt (coś sztyftopodobnego) do ostrzenia maszynek do golenia:) Nivea wydaje własną gazetkę promocyjną, a w pobliżu kas ustawiono stoisko, gdzie można było zrobić sobie spersonalizowane opakowanie kremu, opatrzone zdjęciem wykonanym w sklepie. Co ciekawe, w głębi sklepu znajduje się część "salonowa", czyli po prostu salon kosmetyczny. Klienci Nivei mogą więc w jednym miejscu zrobić zakupy i poddać się zabiegom typu depilacja, masaż itp.

Przy samym wejściu można było pobuszować w morzu masełek do ust:) Wszystkie wersje (smakowe? zapachowe?) pokrywały się z tym, co jest dostępne w Polsce, więc poprzestałam na obwąchaniu testerów:D


Niedaleko masełkowego morza znajdowało się stoisko z linią Nivea Professional, której wcześniej nie widziałam (być może te kosmetyki są dostępne w Polsce, ale pod inną nazwą).


 Co ciekawe, w Niemczech pomadki do ust, które znałam jako produkty Nivea Lip Care, funkcjonują pod nazwą Labello. Wygląda na to, że na niektóre rynki z jakichś powodu stworzono specjalną podmarkę. Nie wiem czy to za sprawą przyzwyczajenia, czy może jakiejś wrodzonej skłonności do szukania dziury w całym, ale wg mnie wygląd tych produktów pozostawia nieco do życzenia. Moim zdaniem, w zestawieniu ze "standardowymi" kosmetykami Nivea, pomadki Labello wyglądają trochę "biedniej" i gdybym je zobaczyła w zwykłej drogerii, to wzięłabym je raczej za przedstawicieli jakiejś marki własnej.


A jak to się stało, że nie wyszłam z Nivei z pustymi rękami? Dzięki uprzejmości współuczestniczki naszej wyprawy dostałam dwa testery, które przy kasie dołączono do jej zakupów:) A były to...


... próbki mleczka do ciała pod prysznic (a właściwie po prysznicu) w dwóch wersjach: z miodem i masłem kakaowym. Nie czekając zbyt długo, jeszcze tego samego dnia zabrałam się do testowania:) Mleczko ma w zamyśle zastępować balsam do ciała, a używa się go po umyciu, na mokre ciało. Następnie należy je spłukać i wytrzeć się do sucha. 
Moje wrażenia? Przewagą tego produktu nad tradycyjnym balsamem jest na pewno fakt, że pozwala uniknąć marznięcia podczas tych paru krytycznych minut, które trzeba zazwyczaj spędzić na smarowaniu ciała po kąpieli. Ale poza tym, uważam, że produkt pod względem nawilżenia nie dorównuje typowym balsamom czy kremom. Oczywiście mój test był bardzo krótkotrwały, zużyłam raptem dwie próbki, które wystarczyły na dwie "po-kąpiele", a na tej podstawie trudno ostatecznie orzec czy kosmetyk jest "dobry", czy nie. Ale i tak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że film, który pozostawał na mojej skórze po jego użyciu to tylko powierzchniowa warstewka, a nie oznaka głębokiego nawilżenia.
Podsumowując, nie zdecyduję się raczej na zakup pełnowymiarowego mleczka, choć w postaci próbek to całkiem fajna alternatywa dla tradycyjnego balsamu podczas podróży lub wakacji.

Do następnego;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz